Jest naj. Może nie najpiękniejszy, ale pod wieloma względami naj – słyszę od spacerujących ze mną kolegów blogerów w Bukareszcie. W końcu się pojawia i – choć jesteśmy z dobre dwa lub nawet trzy kilometry od niego – ten Pałac Parlamentu włada panoramą stolicy Rumunii.

Trochę przypomina warszawski Pałac Kultury. – Nijak ma się do otoczenia, ale jest na tyle pompatyczny, że trzeba się ciągle do niego odnosić. Pierwsza różnica jest taka, że wersja rumuńska to nie żaden dar od bratniego narodu, ale konstrukcja wymyślona przez Nicolae Ceaușescu, byłego (nieżyjącego już) prezydenta Rumunii. Prace rozpoczęły się w 1984 roku i zakończyły już po zmianie systemowej w 1997. Konstrukcja, przy której pracowało blisko 700 architektów, pochłonęła budżet dwukrotnie większy niż zakładano. – 3 miliardy dolarów to ta astronomiczna kwota. Ale też budynek jest astronomiczny. O miano największego walczy z amerykańskim Pentagonem i w zależności od kategorii – powierzchnia, ilość okien, etc. – wymieniają się pierwszymi miejscami.

Pierwotnie miał to Pałac Ludzi (Ludu) – wiadomo, nazwa bardziej pasowała do ówczesnego systemu. Dzisiaj szuka się dla niego różnych zastosowań, bo jak to bywa z budowlami typu „naj”, generują one też spore koszty. Pierwsze to te bezpośrednie, czyli finansowe. Sam George Soros chciał wykupić ten budynek i zamienić na komercyjny, ale storpedowano pomysł. Potem, w 2008 roku, pojawiły się plany zmiany jego państwowego charakteru, ale to również wywołało ostrą debatę, która skończyła się niczym. Przypomina mi to miłość do Pałacu Kultury. – Tylu zwolenników ilu przeciwników :)

Widok na Pałac

Imponuje zgranie pałacu z centrum miasta – szczególnie z Bulevardul Unirii, czyli (w moim tłumaczeniu) Bulwarem Zjednoczenia, który ma 3,5 kilometra i miał być odpowiedzią na francuską Aleję Pól Elizejskich. Budowa również rozpoczęła się w roku 1984, więc wszystko udało się połączyć.

Jak to z takimi pałacami bywa, niby są dla ludzi, ale częściej ich dzielą i wcale takie dostępne nie są. Im jesteśmy bliżej, tym czujemy się bardziej oddzieleni. Pojawia się ogrodzenie, ale korzystamy z okazji, że w środku odbywa się konferencja, na która nas zaproszono, więc możemy wejść i przekonać się jak jest naprawdę. „Marmury” i żyrandole tworzące wrażenie przepychu, to moja pierwsza obserwacja, która pozostaje niezmienna. Po kilku minutach oglądania całość jest już jednak monotonna. Miało być pysznie i tak w sumie wyszło, ale to tyle. Tylko tyle.

Wszystko wielkie i takie naj, naj, naj.