Wszystko, co pisałem wcześniej na temat tego, w jaki sposób przechowujemy zdjęcia i filmy z podróży, upadło w grudniu. Wtedy umarł dysk, na którym była główna 100% kopia. Zaczęły się przygody z odzyskiwaniem danych, co świetnie pozwoliło mi zweryfikować dotychczasowe rozwiązania. Teraz poszukuję nowych.

Na początek streszczenie długiego wpisu, w którym opisywałem poprzednią konfigurację. Korzystałem wtedy z Dropboxa, Bitcasy oraz dysku WD MyBook Live Duo. Do tego zdjęcia przechowywałem na SmugMugu. Wszystko zaczęło się od padu WD, choć są w nim dwa dyski po 3TB to były skonfigurowane w takim RAIDzie, że pad jednego oznacza utratę całości. Trzy wizyty u firm ratujących dane utwierdziły mnie w przekonaniu, że potencjalnie utracone zdjęcia szybciej (i przyjemniej) odzyskam, gdy wrócę w te miejsca, aniżeli czekając i płacąc gigantyczne pieniądze za naprawę.

Pierwsze dwa dni były dość krytyczne. Rzuciłem się w otchłanie sieci sprawdzać, gdzie co pochowałem. Wygrzebałem płytki DVD, stare dyski przenośne i zacząłem kombinować nową, pełną bazę. Złośliwość rzeczy martwych polega na tym, że dysk padł w momencie kiedy przez tydzień miał być tą jedną, jedyną kopią. Byłem wtedy w trakcie testów nowych rozwiązań w chmurze. Chciałem przestać korzystać z paru serwisów i przenosiłem dane pomiędzy nimi. I tu bam. Nie działa. Koniec. 4 tysiące PLUS VAT.

Musiałem odtworzyć dane z takich źródeł:
SmugMug – tutaj z pomocą przyszła ich obsługa klienta. Większość zdjęć miałem już tam skasowanych od paru dni, ale szybki email sprawił, że je przywrócili i mogłem rozpocząć procedurę ich ponownego pobierania. Są na to dwa sposoby – pobieranie całych galerii w formie plików ZIP (wolne i lekko upierdliwe) oraz skorzystanie ze starej wersji Firefoxa 14 oraz pluginu Fireuploader. Tak mogłem tylko odzyskać zdjęcia, a nie filmy.

Udało się i choć jestem im wdzięczny, to po siedmiu latach zakończyłem przygodę z tym serwisem.

Bitcasa – z jednej strony było tam najwięcej danych, ale, ja pierdu, pobieram je do dzisiaj. Pisałem wcześniej, że to rozwiązanie powolne i nic się w tej kwestii nie zmieniło. 380 gigabajtów różnych danych pobierałem około 6 tygodni. Tutaj jedna przydatna i rzadko spotykana rzecz – brak ograniczenia w wielkości pliku. Mam parę filmów (nagrania z Wachlarza), które zajmują więcej niż 5gb (to np. górna granica w Box.net nawet na koncie płatnym i częste ograniczenie innych rozwiązań) i gdzieś je trzeba przechować.

Od czerwca, bo wtedy pisałem o Bitcasie po raz ostatni, zmieniła ona model biznesowy i teraz pakiet z nieograniczonym miejscem na dysku kosztuje… tysiąc dolarów. Czyli dziesięc razy więcej. Co prawda, dla „starych klientów” cena pozostaje bez zmian, ale już nowe funkcje nie wszystkie się pojawiają. Brak jasnej oferty i niepewność sprawi, że – jak tylko skończę pobierać całość – skasuję tam konto. Wielka szkoda, bo wiązałem ogromne nadzieje z tą usługą. Byłbym skłonny poczekać rok, dwa lata aż firma posiądzie potrzebne know-how, by zapewnić jakość synchronizacji Dropboxa, ale obecne ceny nie są dla mnie. W poprzedniej cenie nowy klient ma tylko terabajt danych a to zdecydowanie za mało. W ciągu roku przybywa mi około pół terabajta plików.

Wybrałem się zatem na poszukiwania nowych rozwiązań. W pierwszej kolejności kupiłem dwa dyski przenośne 1TB. Na jednym zawsze będzie główna kopia plików, a drugą robię na dysku WD. Choć już mu nie ufam. Po prostu jest w sieci i łatwo się na niego kopiuje. Nauczony tymi bolesnymi tygodniami – kopii nigdy za wiele, ale bez przesady.

Uznałem, że potrzebuję trzech – dwie fizyczne oraz jedną w chmurze. Fizyczne dwie, bo szybciej można odzyskać dane, a jedna to za mało. Chmura natomiast jest na czarną godzinę. Chcę rozwiązania płatnego, gdzie można wymagać czegoś od obsługi klienta.

Serwisy chmurzaste dzielą się na dwie kategorie:
– do backupu,
– do przechowywania danych.

Te pierwsze są tańsze, ale służą tak naprawdę do zrobienia kopii awaryjnej. Nie można przeglądać na nich plików. Ich główna zaleta to stosunkowo tani dostęp do nieograniczonej przestrzeni dyskowej. Jednak są też pułapki – tylko Crashplan umożliwia zrobienie kopii z dysków NAS oraz podłączonych USB. A tam są ukryte te gigabajty danych, na których nam zależy. Poza tym kopia jest 1:1, czyli jak coś skasujemy z dysku, to zniknie też z chmury.

Te drugie chcą być wirtualnymi dyskami, ale nie prezentują tak kompleksowego podejścia jak Bitcasa. Albo za mało przestrzeni, albo za drogie.

Poniżej krótki opis rozwiązań, na które wpadłem:

Crashplan – gdyby nie to, że potrafi zresetować pół uploadu wykonywanego przez tydzień, byłby bliski zwycięstwa.

Dropbox – coraz mniej korzystam z tego rozwiązania. Pionier w chmurze, który nadal wymaga, by pliki były na dysku. Używam, bo najlepiej synchronizuje zdjęcia z telefonu (najszybciej i zużywa najmniej baterii). Jest też ultra szybki, ale potrafi zająć dużo mocy procesora, kiedy nieużywany przez tydzień odbudowuje plik indeksu.

Box.net – prawie wygrał, by na końcu przegrać z kretesem. Plik tylko do 5gb i nie radzi sobie z plikami z maka takimi jak Keynote czy Pages. Świetne dzielenie się plikami i możliwość ustalania synchronizacji na wybrane foldery. Przypuszczam, że w tym roku mocno wygryzie Dropboxa.

Backblaze – ultra tani i ultra szybki. Tylko backup danych z dysku. Szkoda, byłby zwycięzcą.

JustCloud – z pozoru dobre rozwiązanie, ale w środku czeka na nas mnóstwo ukrytych płatności za jakieś dodatkowe funkcje.

Google Drive – nie mogę tej usługi zrozumieć i nadal używam tylko do pracy z dokumentami.

Amazon S3 – nie do użytku prywatnego.

Co dalej?

Wczoraj rozmawialiśmy na ten temat na Facebooku – i daliście dużo cennych rad, choć żaden jednoznaczny faworyt się nie wyłonił.

Ważne są dla mnie następujące rzeczy:

Chcę mieć możliwość:

Ze zdjęciami postanowiłem wrócić na… Flickra. Po tylu latach, pomimo braku nowych funkcji od bodajże trzech, nadal jest liderem. To tylko pokazuje, jaką dominującą pozycję kiedyś zbudowali. Dziś mam wrażenie, że wracają do gry jak całe Yahoo. Dorzucili 1TB za darmo. Potrzebuję miejsca, gdzie mogę szybko przejrzeć archiwum zdjęć i to właśnie jest takie miejsce. Ich mobilna aplikacja wykonuje też kopię zdjęć z telefonu – lada moment wygryzie u mnie Dropboxa a ten stanie się zbyteczny. (Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś udostępnił mi tam folder).

Do backupu oraz przechowywania plików wybrałem LiveDrive. Połączenie dysku i kopii. Na backup mamy nieskończenie wiele miejsca, ale dostęp jest gorszy (dla mnie okej). Do aktywnego dysku zwanego Walizką (Briefcase) mamy aż pięć terabajtów danych. I to jest na dzień dzisiejszy najlepsze rozwiązanie jakie znalazłem. Koszt – 20 dolarów miesięcznie.

Odpuściłem trzymanie aktywnego katalogu plików Lightrooma (w którym pracuję nad zdjęciami) w Dropboxie i archiwizuję go na dysk przenośny a Livedrive robi resztę. Obciążało to bardzo komputer i chcę odejść od Dropa. Ilość ikonek od synchronizacji w pasku zadań jest zdecydowanie za duża i trzeba to ograniczyć.

A w podróży?
Pozostaję przy starej dobrej metodzie:

Teraz pozostaje tylko czekać na to,  aż wykona się pierwsza kopia danych do LD i rozpocznie się normalna synchronizacja. A to potrwa.