Dawno niczego w notatniku nie publikowaliśmy, ale nadarzyła się okazja, bo niedawno stoczyłem bitwę o wizę do Ghany i kilkoma uwagami chciałbym się podzielić.
- szczepienie – choć dużo podróżuję, to nie miałem wcześniej nic poza tężcem i błonnicą. Raz rozpocząłem żółtaczkę A+B, ale oczywiście nie skończyłem. Tym razem sprawa miała się inaczej. Otóż wymagane jest szczepienie przeciwko „żółtej gorączce” potwierdzone w Międzynarodowej Książeczce Szczepień. Skan strony z pieczątką wymagany jest do uzyskania wizy
- choć biuro mojej firmy mieści się w Pradze i jest tam ambasada Ghany, to jako Polaka skierowano mnie do Berlina, bo pod tą placówkę podlegamy
- w Polsce, w Warszawie znajduje się konsulat czynny w jakichś absurdalnych godzinach, ale – uwaga – jest automatyczna sekretarka. Przyznam szczerze, że kiedy do mnie oddzwoniono ledwo już pamiętałem, że się kiedyś tam nagrałem. Pan mnie uprzejmie poinformował, że powinienem jechać do… Berlina oczywiście nie do śmiechu mi to było, zatem znalazłem pośrednika, który po pobraniu małego haraczu zalatwił za mnie wszystko :)
- rezerwacja hotelu oraz lotu – wymagana. Do wizy turystycznej wystarczy, ale ponieważ walczyłem o wizę „biznesową” to konieczny był list potwierdzający z pracy oraz zapraszający od organizacji na miejscu
- zrobiłem sobie też cztery paskudne zdjęcia legitymacyjne – jakby tego było mało – i ponaklejałem, gdzie trzeba
Kiedy już w panice zdobyłem wszystkie dokumenty, wypełniłem wniosek trzy razy (przy okazji zapamiętałem adres, gdzie będę mieszkał). Termin wyjazdu nieubłaganie się zbliżał a 7 dni roboczych w trybie eskpresowym wygasało za kilka godzin. Ostatecznie wizę dostałem po dwóch dniach :)
I tu ostatnia uwaga – oczywiście zapomniałem książeczki szczepień, ale po odstaniu kilku godzin w upalnej kolejce do kontroli granicznej – nawet mnie o to nie zapytano :) Ktoś skomentował – „tych z Europy nie sprawdzają”.
8 komentarzy